Po raz kolejny miałam przyjemność pracować nad feretronem z lubocheńskiego kościoła. Wiem, że jest wielu zwolenników współczesnych obrazów, ja jednak jestem zauroczona tymi starymi, z misternie wykonanymi zdobieniami.
Rama obrazu jest bardzo podobna do feretronu z Brenicy, o którym możecie przeczytać tutaj. Ten jest jednak dużo większy i sam obraz namalowany jest na blasze.
Przez te wszystkie lata mocno się nadwyrężył i koniecznym było przywrócenie dawnego blasku.
Przede wszystkim chodziło o naprawienie uszkodzonych elementów.
Cały stelaż był bardzo rozchwiany, sporo elementów brakowało.
Malatura obrazu również była uszkodzona. Liczne odpryski farby szpeciły i psuły wygląd.
W odnowieniu malunku nie brałam jednak udziału, bo marny ze mnie malarz. Tym zajęła się pani Ania, której z góry dziękuję za pomoc.
Przystępując do pracy rozłożyłam feretron na części.
Główna rama była bardzo zjedzona przez kołatki.
Po zdjęciu starych warstw pokazały się wszystkie mankamenty.
Główną ramę w której osadzone było malowidło postanowiłam ratować. Całość zalałam preparatem owadobójczym i w większość dziurek wstrzyknęłam preparat. Tak przygotowane drewno zawinęłam w folię.
Całą konstrukcję podtrzymującą musiałam wymienić na nową.
Zabieg ten był konieczny z tego względu, że feretron jest noszony na procesjach i musi być stabilny. Tu niestety nie było co kleić.
Ogromny udział w całej renowacji miał mój tata. To on wycinał poszczególne elementy z nowego drewna.
Powoli sklejaliśmy kolejne części.
Czekając na wyschnięcie kleju, mogłam się zająć naprawianiem starych elementów dekoracyjnych. Do tego celu wykorzystałam masę plastyczną.
Poutrącane były części przy bocznych lilijkach i przy krzyżu.
Uzupełniłam ubytki w ozdobnej listwie.
Następnie przeszłam do nakładania kleju kostno-kredowego. Jest z nim sporo pracy, ponieważ klej trzeba podgrzewać.
Jest o tyle rewelacyjny, że po wyschnięciu i oszlifowaniu daje bardzo gładką powierzchnię, a ta jest niezbędna przy robieniu złoceń.
Elementy przeznaczone do pozłocenia pokryłam politurą.
Bardzo dużo czasu zajęło wycinanie drobnych ozdobników na wieżyczki. Oryginalnie były 24 sztuki, a zachowało się chyba tylko 5.
To też dzieło mojego taty.
Po oszlifowaniu trafiły na swoje docelowe miejsce.
A to już efekty końcowe w zestawieniu przed i po.
I feretron w całej okazałości.
To była długa i ciężka przeprawa, ale efekty końcowe dają mi ogromną satysfakcję.