Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 19 sierpnia 2018

Feretron z Małcza

Po raz kolejny miałam przyjemność pracować nad feretronem z lubocheńskiego kościoła. Wiem, że jest wielu zwolenników współczesnych obrazów, ja jednak jestem zauroczona tymi starymi, z misternie wykonanymi zdobieniami.

Rama obrazu jest bardzo podobna do feretronu z Brenicy, o którym możecie przeczytać tutaj. Ten jest jednak dużo większy i sam obraz namalowany jest na blasze.
Przez te wszystkie lata mocno się nadwyrężył i koniecznym było przywrócenie dawnego blasku.




 Przede wszystkim chodziło o naprawienie uszkodzonych elementów.



 Cały stelaż był bardzo rozchwiany, sporo elementów brakowało.

Malatura obrazu również była uszkodzona. Liczne odpryski farby szpeciły i psuły wygląd.



W odnowieniu malunku nie brałam jednak udziału, bo marny ze mnie malarz. Tym zajęła się pani Ania, której z góry dziękuję za pomoc.

Przystępując  do pracy rozłożyłam feretron na części. 


 Główna rama była bardzo zjedzona przez kołatki. 


Po zdjęciu starych warstw pokazały się wszystkie mankamenty.

Główną ramę w której osadzone było malowidło postanowiłam ratować. Całość zalałam preparatem owadobójczym i w większość dziurek  wstrzyknęłam preparat. Tak przygotowane drewno zawinęłam w folię.


Całą konstrukcję podtrzymującą musiałam wymienić na nową. 



Zabieg ten był konieczny z tego względu, że feretron jest noszony na procesjach i musi być stabilny.  Tu niestety nie było co kleić. 


Ogromny udział w całej renowacji miał mój tata. To on wycinał poszczególne elementy z nowego drewna.


Powoli sklejaliśmy kolejne części.






Czekając na wyschnięcie kleju, mogłam się zająć naprawianiem starych elementów dekoracyjnych. Do tego celu wykorzystałam masę plastyczną.


Poutrącane były części przy bocznych lilijkach i przy krzyżu.


 Uzupełniłam ubytki w ozdobnej listwie.



Następnie  przeszłam do nakładania kleju kostno-kredowego. Jest z nim sporo pracy, ponieważ klej trzeba podgrzewać. 



Jest o tyle rewelacyjny, że po wyschnięciu i oszlifowaniu daje bardzo gładką powierzchnię, a ta jest niezbędna przy robieniu złoceń. 


Elementy przeznaczone do pozłocenia pokryłam politurą. 



Bardzo dużo czasu zajęło wycinanie drobnych ozdobników na wieżyczki. Oryginalnie były 24 sztuki, a zachowało się chyba tylko 5. 
To też dzieło mojego taty.


Po oszlifowaniu trafiły na swoje docelowe miejsce.

 A to już efekty końcowe w zestawieniu przed i po.



 

  I feretron w całej okazałości.




To była długa i ciężka przeprawa, ale efekty końcowe dają mi ogromną satysfakcję.