Dziś będzie o banalnym lampionie, który mocno zmęczony miał odejść w zapomnienie. Patrząc teraz na niego można by rzec, że przeżywa swoją drugą młodość. Ja jednak wiem, że to już emerytura, ale zasłużona i spędzana w zacnym gronie.
Tytułowy bohater był na służbie w pięknym ogrodzie, gdzie przez wiele lat cieszył oczy swoich właścicieli . Niestety wiatr, deszcz, słońce i mrozy nie były dla niego łaskawe. Zniszczyły go i doświadczyły bardzo niemile. Na jego miejsce pojawiły się młodsze i ładniejsze egzemplarze. Silna depresja powoli dawała się we znaki i tak odsunął się w cień czekając swego końca.
Trafił do mojej pracowni w ciężkim stanie z marnymi szansami na przeżycie. Dłuższą chwilkę zapatrzyłam się na niego. Patrzyłam, patrzyłam, aż w końcu mówię : chłopie, bierz się w garść, będzie dobrze - obiecuję.
Baba każe więc się poddaje, bo cóż mu pozostaje. Tu oderwałam, tam przykleiłam, co nieco posklejałam, trochę pogłaskałam papierem ściernym i rzuciłam nań farbę podkładową. Po długiej operacji złapałam szydełko, białe nici i zszywałam zdruzgotanego pacjenta po przeszczepach.
Już po tych zabiegach poczuł się dużo lepiej i nabrał chęci do życia. Na finiszu cudownego ozdrowienia dostał ode mnie w prezencie miętowy pastelowy odcień.
Gdy wrócił do swojego domu troszkę się bał, że znów trafi na podwórko i noce będzie spędzał pod gołym niebem. Jakże był szczęśliwy gdy się okazało, że emeryturkę spędzi w salonie. Do tego jeszcze w towarzystwie skrzyni, którą de facto też ja zmalowałam, podobnie jak dwa mniejsze różowe lampiony.
Pozdrawiam