Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 31 maja 2018

Lubocheński feretron i kolejne spełnione marzenie

Marzenia - każdy z nas myślę je ma. Jedni chcą wygrać na loterii, inni marzą o dalekich podróżach, jeszcze inni śnią o super posiadłości z basenem. Ja też mam kilka swoich marzeń, choć chyba trochę nie typowych jak na dzisiejsze czasy. 
Pewnego dnia będąc w kościele w Lubochni patrzyłam na feretrony, które są noszone na procesjach. Urzekło mnie ich piękno, ale jednocześnie przeraził stan w jakim są. Wtedy zamarzyłam, żebym tak mogła kiedyś popracować nad takim obrazem. Kilka lat od tego czasu minęło i nagle niespodziewanie i zupełnie nieoczekiwanie, taki feretron trafił do mojej pracowni. 


Nie ukrywam, że chciałam się nim zająć, ale jednocześnie miałam obawy. Pracy ogrom, a czasu jak na lekarstwo. 



Na wykonanie renowacji miałam 23 dni razem z niedzielami. Proszono mnie, abym koniecznie skończyła odnawiać feretron do Bożego Ciała. 


Może nie jestem renowatorem z prawdziwego zdarzenia, ale jak zobaczyłam jak wyglądała poprzednia renowacja to stwierdziłam, że gorzej temu obrazowi nie zrobię. Twarz Pana Jezusa przekonała mnie do tego, aby podjąć się wyzwania.



Żadna z osób powierzających mi obraz nie przypuszczała, że rozbroję go na części. Widziałam przerażenie w ich oczach i tłumaczyłam, że inaczej się nie da.



Wymontowałam ile mogłam i przeszłam do mozolnej pracy czyszczenia całości. 



W opłakanym stanie była rama samego obrazu. 



Nie ukrywam, że przeraziło mnie to trochę, ale nie zniechęciło. Wiem, że nie zdążyłabym na czas, gdyby nie dobre duszyczki, które przyszły mi z pomocą. Na zdjęciu jest mój tata i moja bratowa, ale z pomocą w czyszczeniu przyszła również Pani Zosia (sołtys wsi Brenica) i moja sąsiadka Pani Kazia. W malowaniu postaci pomogła moja mama i Pani Tereska Błaszczyk.





I tak dni upływały na szpachlowaniu i czyszczenia.



Gdy uporałam się z tym etapem, przyszła kolej na farby. Całość pomalowałam najpierw na bordowo.



Później zaczęła się prawdziwa zabawa z klejeniem szlagmetalu.








Na szczęście brakujące elementy dorobił stolarz, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Między innymi krzyż zwieńczający feretron, boczne lilie na wieżyczkach i dekoracyjną falbankę na dole obrazu.




Nie mogłam wymienić dolnych elementów, przez które przechodzą kije do noszenia feretronu. Było to podyktowane czasem i budżetem. 



Wiedziałam, że zaszpachlowanie dziury nic tu nie da, bo i tak pęknie. Wymyśliłam inne rozwiązanie choć nie wiem na ile będzie to trwałe.





No i moment wyczekiwany najbardziej, czyli składanie wszystkiego w całość.



Choć feretron ma do mnie jeszcze wrócić na poprawki, to na dzień dzisiejszy wygląda  o niebo lepiej.


Święta Barbara też nabrała blasku.



Wieżyczki zyskały nowe ozdobniki, które dorabiał stolarz. Niestety czas gonił, więc nie są identycznym odwzorowaniem


Kolejne elementy obrazu, tak dla porównania. 



Pracę nad feretronem kończyłam codziennie późno w nocy. I to moje ulubione zdjęcie zrobione na finiszu prac, właśnie którejś nocy.


A tak wyglądał już przed odbiorem, z nową dekoracją kwiatową. 




I jak myślicie podołałam? 




czwartek, 24 maja 2018

Wiejski stół

W moich progach zagościł stół, który był bardzo popularny w latach 80-tych. Prosty model z szufladką na przodzie. 


Przyjechał taki nieogarnięty i mocno zmęczony. Zdiagnozowałam silną depresję i przyjęłam na oddział. 



Najgorzej  prezentował się blat stołu. Widać, że był mocno eksploatowany. Farba częściowo już zeszła, i w tych miejscach pojawiły się brudne plamy.


Na bokach i  nogach stołu rozwarstwiły się  farby. 



Najpierw w ruch poszła opalarka i cyklina, odsłaniając jasną barwę drewna. 


Po szlifowaniu uzyskałam ładny czysty blat. Bardzo mi na tym zależało, bo miał być zabejcowany, a nie pokryty farbą.


Już na tym etapie, stół poczuł się dużo lepiej. Brakowało mu jeszcze tylko ubranka. 


Kolorystykę wybierała właścicielka.


Ja od siebie zaproponowałam wzór na szufladzie. 


Mebelek nabrał chęci do życia i trafił prosto do salonu, gdzie będzie spędzał czas w towarzystwie czerwonego fotela i żółtej kanapy. 


Co niektórzy dziwili się, że w ogóle biorę się za ten stół. Uważali, że nadaje się tylko do porąbania. A że ja uwielbiam zmieniać takie brzydkie kaczątka w łabędzie, z pasją złapałam za niezbędny sprzęt, no i chyba się udało. 


Jak myślicie ?


 Warto było?